Talenty i pasje

Rękodzieło

0 0

Sport

Rowerem przez Polskę!

… i wszystko zaczęło się w maju, 27 lat temu, kiedy w liceum, z dwoma kolegami, wymyśliliśmy wyjazd rowerami z domu… na Słowację, nad Jezioro Orawskie. To było ogromne wyzwanie! Rowery górskie, pełen plecak jedzenia i 150 kilometrów. Wspaniała przygoda, którą powtarzaliśmy wiele razy. Zawsze pasjonowała pana Waldemara Pieczarę bliskość z naturą, z otoczeniem. Długo, nawet po odebraniu prawa jazdy, nie posiadał samochodu, ale… miał rower. To on pomagał mu w przemieszczaniu się. I to rower pokazywał mu Polskę. Panie Waldemarze, ale przecież oglądanie Polski z samochodu jest zdecydowanie bardziej wygodniejsze! I szybciej i więcej! - Ale zza szyby samochodu, odczucia nie są aż tak atrakcyjne, jak ten świat widziany z roweru! - oburza się z uśmiechem Waldemar Pieczara – organizator rowerowych wycieczek po Polsce. - Dwa koła dają poczucie bliskości z tym, co nas otacza. Dają szansę na poznanie pozoru przypadkowych ludzi-tubylców, którzy przekażą nam historię okolicy, w której akurat jesteśmy. Mogą pokierować nas na trasy, o których wcześniej nie wiedzieliśmy! Sama mam rower i uwielbiam włóczenie się rowerem po mieście i analizowanie szczegółów kamienic, których nigdy bym nie zobaczyła jadąc samochodem! - To właśnie jest fajne na rowerze. Kiedy zobaczymy ciekawe miejsce, to możemy zboczyć z drogi i podjechać, oglądnąć, porozmawiać i dowiedzieć się czegoś. Samochód nie daje takiej satysfakcji i szczegółowości. Pejzaże z okna pojazdu uciekają bardzo szybko, a na rowerze następuje degustacja tego, co natura i otoczenie w danej chwili nam pokazują. Pana przygoda z rowerem trwa 27 lat… - Cały ten szmat czasu z moim dwukołowcem, te tysiące kilometrów i dziesiątki szosowych wyścigów amatorskich, dały mi potężną satysfakcję. Trochę dyplomów i medali jest, nawet puchar za zwycięstwo! -  śmieje się Waldemar Pieczara. Dzisiaj mogę też powiedzieć śmiało, że jest już mało miejsc w Polsce, w których nie byłem. Aczkolwiek są jeszcze zakątki, do których nie dotarłem, ale… coś trzeba zostawić na późniejsze lata – dodaje.   No i trzeba mieć odpowiedni rower… - Myślę, że rower trzeba dostosować do takiej rekreacji, jaką chce się mieć. Oczywiście jedna osoba będzie chciała jeździć spokojnie, druga trochę po górach, ktoś inny będzie miał większe aspiracje. Dzisiaj mamy dostępną większą gamę sprzętu, wyposażenia i ubrań. Kiedy jeździliśmy 27 lat temu, ciężko było o bidon, nie wspominając o rękawiczkach rowerowych. Jak sobie pomyśle, co musiało być jeszcze wcześniej i ilu rowerzystów miało problemów sprzętowych, to głowa mała! – zaznacza z uśmiechem pan Waldemar. Pana ulubionym rowerem jest rower szosowy, dlaczego? - Bo tak naprawdę daje mi możliwość odkrywania cały czas czegoś nowego. Ruszam z domu, (mieszkam niedaleko Babiej Góry) i za dwie godziny jestem już koło Zakopanego. Mogę pojeździć sobie z pięknymi widokami w tle, a trasa liczy sobie 150 kilometrów!  A wszyscy o tym wiedzą, że czas dojazdu pod Tatry samochodem, zajmuje więcej czasu niż rowerem. Na rowerze nie obowiązują korki, to właśnie ten plus...- śmieje się. Istotny plus! Jest pan organizatorem bardzo popularnych wypadów rowerowych… - Przede wszystkim chciałem nam Polakom pokazać Polskę. Miejsc, które dla wielu z nas są nieznane. Może kiedyś słyszeliśmy o nich, może kiedyś minęliśmy samochodem, ale nie mamy pojęcia, jakie są wspaniałe. Po prostu przyszła myśl, by choć raz w miesiącu, (oczywiście mówimy o okresie roku, kiedy już jest ciepło), można pojeździć i pozwiedzać. Co jest niezmiernie ważne dla zwiedzających Polskę rowerowo? - Aplikacje, na których widzimy, gdzie kto był, gdzie jest i gdzie możemy się spotkać. Przez aplikacje możemy umawiać się na wypady i czasami też na nich rywalizujemy. Długi weekend majowy dał ku temu szansę. Poprzez rowerową aplikację, skrzyliśmy się w parę osób. Mając wiedzę o terenie, udało mi się zorganizować noclegi w Beskidzie Niskim, koło Dukli. Dwa dni jazdy rowerami po wschodnio-centralnej części tego Beskidu, przyniosło nam ponad 300 kilometrów przejechanej trasy i prawie 3500 metrów przewyższeń. Nie taki niski ten Beskid! Mnóstwo kilometrów i wzniesień! - Bardzo gorąco polecam Beskid Niski, który jest bardzo dziki, bardzo naturalny i bardzo dostępny dla rowerzystów. Na drogach, ruch jest bardzo mały, a dla pasjonatów MTB idealne są leśne dukty. Rowerowe podjazdy są w super scenerii, jakby malowane pędzlem artysty pejzaże. Fantastyczne malutkie miejscowości, takie jakby trochę z epoki mojego dzieciństwa. Czas tutaj trochę zwolnił. Pozostałości po obecności Łemków bardzo fascynują. Polecam zaglądnąć do Zawadki Rymanowskiej, gdzie jest wiele chyż łemkowskich zachowanych w dobrym stanie. Świetnym miejscem jest również Krempna z okolicznymi miejscowościami, gdzie mamy sporo przepięknych cerkwi. Nie można pominąć naszych wspaniałych uzdrowisk: Iwonicz Zdrój, Rymanów, Wapienne. Rowerowo trzeba też zaliczyć wspaniały odcinek z Krempnej do Ożennej przez Żydowskie, jak również odcinek trasy Rymanów-Komańcza i Komańcza-Dukla. Prawdziwy koneser turystyki rowerowej będzie zafascynowany! Nowe, wspaniałe miejsca. A co pana zadziwia w tej okolicy? - O dziwo brak tłoku, brak gwary, brak uciążliwego ruchu samochodowego. Fascynują mnie również ludzie z tamtego rejonu. Skromni, ale bardzo życzliwi, chętni do rozmów. Tam, gdzie mieliśmy okazję nocować, pani Wanda na głowie stawała, żebyśmy wszystko mieli. W tym miejscu chciałbym podziękować strażakom z PSP Sanok, którzy przypadkowo, mijając nas, zauważyli, że jeden z naszych kolegów miał małą wywrotkę i bezinteresownie zatrzymali się oraz opatrzyli Damiana, by mógł jechać dalej. Właśnie tacy są tutaj ludzie... Muszę jeszcze koniecznie coś dodać… pierogów i placków po węgiersku nie jadłem lepszych niż w tych okolicach. Pyszne jedzenie i ceny bardzo atrakcyjne.  Kiedy z miłym uśmiechem podano nam potrawy, to nawet po ciężkim dniu jazdy rowerem są nie do przejedzenia. Ogromne porcje! To tym bardziej zapytam…, jakie plany degustacyjne i rowerowe są na wakacje?   - Przed nami kolejny wypad rowerowy. Lista chętnych zapełniona, kierunek na Bieszczady, ale jeszcze nie te wysokie. Część początkowa z okolicą Jeziora Solińskiego. Relacje oczywiście prześlę, również te smakowe! Czekamy na kolejne piękne zdjęcia i wrażenia uczestników. Tym bardziej, że rowery w Polsce stają się coraz bardziej popularne. Mam nadzieję, że niedługo dogonimy Holandię! - Morze rowerów. Cieszę się, że tak dużo osób jeździ na rowerach. Ta forma rekreacji czy pasji zaczyna docierać mocno do naszego społeczeństwa. I pamiętajmy o bezpieczeństwie. Kask na głowie powinien być obowiązkowy, podobnie jak oświetlenie. Jeszcze wiele osób to zaniedbuje... Bezpieczeństwo i  radość z rowerowego zwiedzania Polski. - Szczególnie, kiedy wspólnie się roweruje! Przesyłam podziękowania i pozdrowienia dla super ekipy z weekendu majowego: Darka, Pawła, Kasi, Damiana, Mirka, Przemka (zdjęcia są naszym wspólnym autorstwem). Taką mamy również zasadę w naszej ekipie, że chwalimy się wspólnie dobrymi chwilami! Bardzo dziękuję za wspaniałą rozmowę! I życzę kolejnych niesamowitych odkryć zakątków Polski! - Bardzo dziękuję! Do rowerowania! Waldemar Pieczara kilka słów o sobie… Poza kolarstwem oczywiście pracuję zawodowo i naprawdę trzeba dobrze się nagimnastykować, by wszystko połączyć: rodzinę, pracę i pasję. W tym miejscu musze podziękować rodzinie za wyrozumiałość! W odkrywaniu miejsc i ludzi bardzo pomaga mi bycie społecznym Przewodniczącym Rady Rejonowego Związku Kółek i Organizacji Rolniczych w Bielsku Białej. To właśnie bliski kontakt z członkami KGW, daje mi możliwość odkrywania nowych zakątków i budowania nowych wspaniałych przyjaźni. Z przyjemnością zamieniam się w słuch i po wspaniałych opowieściach trafiam rowerem w takie miejsca, które są bardzo nieznane. Zabawny przypadek miałem na ostatnim wypadzie rowerowym, kiedy jechał z nami kolega Przemek z Krosna, duży pasjonat turystyki rowerowej. Mimo, że jeździliśmy po jego okolicach, to w pewnym momencie usłyszałem od niego: - Nic nie wiedziałem o tym miejscu! Wszyscy się roześmiali… a ktoś z grupy dodał: - Waldek zna wszystkie zakamarki, nawet tak dalekie od domu! Sylwia Skulimowska  Czytaj dalej

0 1

Rękodzieło

Wśród kolorowych malunków!

Zalipie, od wielu lat jest uważane za najpiękniejszą polską wieś. Stanowi ona filię Muzeum Okręgowego w Tarnowie. Wioska znana jest w Polsce, a być może nawet w całej Europie, dzięki malowanym chatom, których wnętrza i elementy zewnętrznej struktury pokryte są kwiecistymi wzorami. Zalipie to unikalny przykład sztuki ludowej, która przetrwała próbę czasu. Jest ona kontynuowana przez kolejne pokolenia tutejszych mieszkańców. Wioska usytuowana jest w województwie małopolskim, w gminie Olesno.             Malowane chaty Wieś Zalipie od dawna słynie z malowanych chat i oczywiście ich wnętrz. Zwyczaj ozdabiania wiejskich izb kwiecistymi malunkami, wywodzi się z końca XIX wieku. W tym też okresie mieszkanki wsi zaczęły dekorować wnętrza swoich domów, kolorowymi kwiatami wykonanymi z bibułki i wstążek. Wśród wspomnianych dekoracji były też wycinanki, rózga weselna i zdobiące powałę domu pająki wykonane z malowanej słomy. Malowidła ścienne, zarówno te zewnętrzne, jak i wewnętrzne, wykonywano różnymi sposobami. Pierwszym badaczem sztuki malarskiej prezentowanej w Zalipu, był Władysław Hickel. W roku 1906, przypadkowo zauważył on nad łóżkiem dwa arkusze zwykłego papieru, na których zwykłą farbą do malowania ścian namalowane były bukiety kwiatów.             Wykonane były one bardzo stylowo, a podobne były do tych, jakie spotkać można było na chłopskich skrzyniach. Według Hickla wszystko zaczęło się od barwnych haftów, które twórcy ludowi z pasją wykonywali od szeregu lat. Wspomniane hafty można było zobaczyć na kobiecych chustach, zapaskach i roboczych sukmanach. Roślinne motywy ozdobne, wykonane w kolorach czarnym i czerwonym nawiązywały do motywów krakowskich, choć te wiejskie znacznie przewyższały je swoistą oryginalnością. Obok kolorowych haftów pojawiały się też malowanki. Proste metody rozcierania i rozrabiania barwników, potrzebnych do przygotowania farby, kobiety podpatrzyły u kogoś, kto zawodowo zajmował się malowaniem domów. Za wzór posłużyły im oczywiście motywy ze starych skrzyń i tradycyjnych wiejskich haftów. Talent twórców, a także i sytuacja społeczno – ekonomiczna dawnej polskiej wsi, pozwoliły rozwijać się początkowo dwukolorowym motywom ozdobnym, w coraz piękniejsze barwne kwiaty.             W zagrodzie Felicji Curyłowej Prace zalipiańskich artystek można podziwiać m.in. w zagrodzie  Felicji Curyłowej. To ona jest uważana za prekursorkę zalipiańskich malowanych „kwiatków”.  A wiąże się to z czasem, gdy przystępowano do renowacji pobliskiego kościoła. Pani Felicja, zaproponowała, aby ozdobić świątynię „kwiatkami”, gdyż jest to przecież bardzo bliskie sercu każdego mieszkańca wsi. Początkowo malarki Zalipia pokazywały sobie wzajemnie tajemnice warsztatowe. Po latach jednak, każda z nich wypracowała własny styl malowania. Malowidła te dalekie były od naturalizmu, ponieważ każda malarka, na swój sposób widziała kwiat róży, słonecznika, czy też przydrożną macierzankę. Z początku malowane „kwiatki” spotkać można było wyłącznie w domach bogatych gospodarzy, z czasem jednak pojawiały się one też w chatach biedniejszych mieszkańców wioski. Na uwagę zasługuje fakt, że inaczej malowano izbę przeznaczoną dla gości, inaczej izbę do której wchodzi się od święta, a jeszcze inaczej kuchnię. Te malowane motywy, nadają specyficzny klimat oglądanej przez nas wsi.             Feria kolorów i białe firanki Jak więc pięknie i wyjątkowo wyglądają kolorowe malunki, gdy odbijają się one od białej podłogi i białych firaneczek zawieszonych na futrynie okiennej. Biel wykrochmalonej pościeli, w cudowny wprost sposób komponuje się z kolorowymi kwiatami zdobiącymi piece kaflowe, powałę i ściany. To wszystko powoduje, że odczuwamy zwiedzając zalipiańskie zagrody, fantastyczny klimat prawdziwej bajki. Z inicjatywy Muzeum Okręgowego w Tarnowie, corocznie organizowany jest w Zalipiu konkurs pod nazwą „Malowana Chata”. Jego zasadniczym celem jest utrzymanie i rozwój tradycji zdobienia domów i budynków gospodarczych, charakterystycznymi motywami kwiatowymi.      Ewa Michałowska - Walkiewicz   Czytaj dalej

0 0

Pozostałe

„Bakusianek świętowanie wierszem…”

Bakusiankom Świętami zapachniało i wszystko sprawnie poleciało… Barszczyk czerwony w garze się gotuje, a Jola z uszkami na tacy podskakuje. Wrzuca do wrzątku, miesza w lewo, w prawo – już wypłynęły- wszyscy biją brawo. Karp w galarecie już przygotowany, bardzo smacznym wywarem zalany- to zasługa Pauli-         ona jest spoko, a karp patrzy na nią i puszcza oko. Kluski z makiem, to mistrzostwo świata, bo w naszym Kole, je robi Beata. Śledzie pod pierzynką w sosie musztardowym, znikają szybko, jak kasa na koncie bankowym. A w wielkim garze kompocik z suszu, kto go pije w Wigilię, nie musi leczyć uszu… Gosia jest skupiona, gniecie struclę makową, ma już przygotowaną formę sylikonową. W Naszym Kole Marzenka porządku pilnuje, a Magdalenka prędkością steruje. Paweł, Darek, Tomek i Tadzik w Kole głównie „sprzątają”, no i mówię Wam, wielką  z tego uciechę mają. Ich pełne brzuszki już wystawione, buzie uśmiechnięte, choć trochę czerwone… To oni kobietom często pomagają i zawsze swym Paniom czekoladki dają. To taka tradycja w naszych Bakusiankach, że lubią gotować i coś mieszać w garnkach. O pierwszej gwiazdce także pamiętają, prezenciki wzajemnie zawsze sobie wręczają. Jeśli masz ochotę Koleżanko, Kolego, to zajrzyj czasami do Koła Naszego. Nie wyjdziesz stąd głodny, a wręcz odwrotnie, będziesz stałym bywalcem, a nie przelotnie. Naszą pracę na kartkę przelała Ewunia, aż z tego myślenia była bielunia. Jesteśmy na Facebooku Przyjacielu drogi, znajdziesz tam najlepszy przepis na pierogi. Zajrzyj tu czasami, postaw łapkę w górę i charytatywnie śpiewaj z nami chórem. Bo warto pomagać i mieć  wielkie serce, a później potańczyć w kolorowej ścierce. Każda Bakusianka z tego właśnie słynie, że dobrze jest znana w Wierzbicy- Naszej Gminie. Napisała :Ewa Pawluk Czytaj dalej

0 0

Taniec

Ocalić od zapomnienia tradycje swojego regionu!

Zespół Pieśni i Tańca „Buczkowiacy” działa przy Gminnym Ośrodku Kultury i Sportu w Buczku od 2004 roku. W skład „Buczkowiaków” wchodzą dzieci od 7 do 15 roku życia.  Instruktorem i choreografem jest Ewa Ignaczak. Pani Ewo zobaczyłam dzieciaki pierwszy raz na Krajowych Dniach Truskawki w Buczku. Widać jak wiele radości sprawia dzieciom taniec, taki jak był dawniej… - To dla dzieci ogromna przygoda i sama przyjemność. Przez 18-letni okres swojego istnienia, zespół opracował programy artystyczne tańców i przyśpiewek obejmujące rożne regiony, np. sieradzki, śląski, krakowski i lubelski. Tradycja, piękne stroje i taniec tworzą spójną całość. I uśmiech oczywiście, bo taniec to również przekazywanie dobrej i pozytywnej energii.   Jakie sukcesy? - Zespół zdobył wyróżnienia na Przeglądzie Folklorystycznym w Łodzi – Tradycje 2005 oraz na Przeglądzie Folklorystycznym w Opocznie.  Jest również trzykrotnym laureatem Mzurkowskich Spotkań z Folklorem. Występował także podczas Festiwalu Folklorystycznego Balkan Folk Fest Kiten w Bułgarii. Mogliśmy się zaprezentować też na Dożynkach Prezydenckich w Spale. Swoimi występami „Buczkowiacy” ubarwiają również lokalne uroczystości, takie jak: coroczne Krajowe Święto Truskawki w Buczku, a także Smaki Ziemi Łódzkiej, Święto Róży, Dni Dobronia. Uczestniczymy w warsztatach „Rytm, barwa i dynamika” oraz  mamy liczne występy w Gminnym Ośrodku Kultury i Sportu w Buczku. Gratulujemy! To ogromna miłość do tańca, tradycji… - Tak, młodzi tancerze dzielą się swoją pasją również z uczniami ze szkół w Buczku, Bełchatowie i Łodzi. Chętnie uczestniczą w warsztatach w Gdańsku, Załęczu i Zalipiu. „Buczkowiacy”  kultywują też zwyczaj ludowy "Chodzenia z kogutkiem i gaikiem”, jako nieodłączny element Świąt Wielkiej Nocy. Poprzez swoje zaangażowanie i pracę, dzieci starają się ocalić od zapomnienia tradycje swojego regionu. Widać również ogromną wdzięczność za pani wkład w ich umiejętności. Na FB zespołu znalazłam bardzo wyruszający wpis: „Wszystko ma swój początek i koniec... Dzisiejszy występ na uroczystości z okazji oddania do użytku nowego kompleksu przedszkolnego był ostatnim w "karierze" starszej grupy tanecznej. Dziękujemy Pani Ewie Ignaczak za trud włożony w pracę, w przygotowanie nas i obiecujemy, że nigdy nie zapomnimy o tej przygodzie, która nas spotkała. Maluchom życzymy jak największych sukcesów i dużej publiczności!” - Tak, to prawda, że wszystko ma swój początek i koniec, ale dla takiego początku i końca warto wprowadzać dzieci w tajemniczy świat tańca ludowego. Miło jest patrzeć jak małe, nieporadne jeszcze dzieci rozwijają swoje umiejętności i uzdolnienia, a później, jako młodzież ponownie wracają do przygody z folklorem. Dla mnie, jako instruktora, każda grupa jest kolejną nową przygodą, która na zawsze pozostanie w moim sercu.   Rozmawiała Sylwia Skulimowska Czytaj dalej

0 0

Sport

Kobiety na traktory, czyli słaba płeć w twardym, męskim świecie!

Czy aby na pewno słaba płeć? Czy błoto, głębokie koleiny, wąskie i strome podjazdy to teren zarezerwowany tylko dla silnych samców alfa? Nic bardziej mylnego… drobna, filigranowa dziewczyna też daje radę pilotować samochód offroadowy w trudnym terenie! 5:00… dom jeszcze pogrążony w sennych objęciach Morfeusza. Pies zaspany leniwie unosi jedno oko, zdziwiony nagłym poruszeniem w domu. Na zewnątrz cicho i ciemno. Łóżko jest ciepłe i przytulne, wręcz nie chce wypuścić z rozgrzanej snem pościeli… Ale nie! Trzeba być twardym! Błoto wzywa! 6:00… startujemy. Przed nami 200 km do pokonania naszą pełnoletnią, offroadową Toyotą Landcruiser. Szybko pakujemy kanapki i termosy z gorącą herbatą – za kilka godzin będziemy dziękować za dobrodziejstwo gorącego napoju. Telefony naładowane, zaopatrzone w ładowarki, kalosze i ciepłe ubrania zapakowane. Pełna gotowość. Ruszamy w kierunku terenów żwirowni i pustyni Siedleckiej. Przed nami dzień pełen wrażeń – rajd pieczątkowy. To, co lubimy najbardziej. Kilka godzin w trudnym, błotnistym terenie, bez dostępu do internetu, zdani wyłącznie na sygnał GPS wyznaczający lokalizację ukrytych w terenie ponad 100 pieczątek. Pogoda idealna na offroad – jest zimno, ale słonecznie, teren jest mokry i miejscami bagnisty po wczorajszych opadach deszczu – kalosze okażą się niezbędne. 8:20… dojeżdżamy na miejsce zbiórki, gdzie czeka już kilkanaście innych ekip. Odbieramy road book, zostajemy zaplombowani i jak zawsze linka z tabliczką na pieczątki wydaje się zbyt krótka. Ruszamy w teren – przed nami 6 godzin zmagań z błotem, z niedoskonałościami samochodu, własnymi słabościami i czasem. Łatwo nie będzie. Jestem pilotem i w głównej mierze to na mnie spoczywa odpowiedzialność za doprowadzenie kierowcy do celu i znajdowanie punktów z pieczątkami. Moje 150cm wzrostu i 47kg nie ułatwiają tego zadania. Dojeżdżamy do pierwszych współrzędnych – przed nami same głębokie błotne koleiny, a w dole widać majaczącą wśród drzew kolorową opaskę na drzewie. Jest! To pierwsza pieczątka do zdobycia. Najpierw radość, że udało się znaleźć, później konsternacja jak do niej dojechać – linka z tabliczką z punktami wystaje zaledwie 30 cm za szybę samochodu, a pieczątka jest przymocowana do drzewa na stalowej lince i ma długość od kilku do kilkunastu centymetrów. Aby odbić nr pieczątki we właściwym polu tabliczki, musimy podjechać maksymalnie blisko drzewa. Zostawiamy samochód i pieszo schodzimy za skarby do miejsca, w którym znajduje się pieczątka. Kalosze grzęzną w błocie, trzeba uważać, aby nie wywinąć orła i nie zjechać po stromym zboczu na czterech literach, bo to dość bolesne doświadczenie... Po ciąg dalszy zapraszamy Państwa do nowego kwartalnika "mojaWieś", który czeka w Empiku, Delikatesach Centrum i w Chacie Polskiej. Kwartalnik można zamówić również u nas pisząc: redakcja@mojawies.pl lub dzwoniąc: +48 661 986 479. ZAPRASZAMY!      (s) Czytaj dalej

0 0

Pozostałe

Adopcja Książki

Ideą cyklicznej już akcji było włączenie dzieci i dorosłych w kreatynę działanie. Wspólnie mogli coś stworzyć wyjątkowego. Wycofane książki z biblioteki skazane na zagładę przez zniszczenie, tak zwane ubytkowanie, dostały szansę na nowe życie! Znów mogły się poczuć wyjątkowe. Ktoś przewracał kartki, składał litery, odkrywał ich tajemnicy. Każdy, kto przyszedł w oznaczonym dniu mógł zabrać książkę. Zapakowane w szary papier z czerwoną kokardką przypominały prezenty. I taka była idea tej akcji. Otoczyć ją opieką i stworzyć nową okładkę. Można było sugerować się już okładką lub przeczytać i nadać jej nowy wzór. Przez wyobraźnię, uczucia i emocje. Wyrazić to przez swoje myśli. To jakby dłonie zanurzyć w glinie. Nadać kształty, by stworzyć coś wyjątkowego. Powstało 14 wyjątkowych prac. Stworzyły się naprawdę wyjątkowe rysunki. Od szkicu po rysunki, kredką i pastelami. Najmłodszy uczestnik miał 9 lat najstarszy 53. Te okładki to 14 wyjątkowych osób, które podzieliło się z nami sposobem na dostrzegania świata wokół nas. Przez ludzi po zwierzęta. W konkursie brały udział osoby, które nie zajmują się artystycznie na co dzień, mają inne wykształcenie. Widać, że lubią spędzać z naturą czas wolny. Patrząc na niektóre obrazy dostrzegamy też to, co autorzy uchwycili. Miłość do zwierząt, do świata i ludzi, ale też ogrom łez. Cieszy nas bardzo udział 2 ukraińskich rodzin, które mieszkają na naszym terenie. Wspólnie uczestniczyliśmy w konkursach. To pozytywne rzeczy, które przez ten konkurs się tworzą. Przyjaźnie na całe życie. Każdy dostał wyróżnienie, jako 1 miejsce a nagrodzeni zostali ciekawymi grami planszowymi i inne kreatywnymi, które pozwolą tą przyjaźń z wyobraźnią kontynuować. A kto? Wabią pomysłami na prezenty półki kolorowe sięgające do nieba stoją otworem, po miesiącu w kąt odpychane leżą same. A kto ? Lubimy je dawać być obdarowanym pojawi się radość buzia roześmiana, są częścią naszego dzieciństwa choć nie każdy poznał je szczęśliwie A kto? Los jest niesprawiedliwy dla dziewczynki z zapałkami czerwonego kapturka drewnianego pajacyka A kto? Pomyślcie drogie dzieci czasami o prezentach ślicznych wam danych, które na zakurzonych półkach śnią o zabawkowym raju.. Książki... W tym roku też postanowiłyśmy zrobić  Akcję Adopcja Książki 2023. Na stałe wpisze się do naszego koła. Chciałabym podziękować, w imieniu swoim i koleżanek z KGW Mniszki, portalowi mojaWieś za publikację. Renata Kubacka Czytaj dalej

0 0

Pozostałe

0 0

Rękodzieło

Szycie to moje życie i pasja!

Kiedy zostałam poproszona o napisanie artykułu o swojej pracy do kwartalnika mojaWieś pomyślałam, że to ciekawa propozycja i idealny moment… Nazywam się Inga Fortuniak i od 25 lat prowadzę Pracownię Krawiecką w Pawłowicach, niedaleko Leszna, gdzie zajmuję się szyciem na miarę dla pań. Bakcyl szycia Przygodę z szyciem rozpoczęłam w 7 klasie podstawówki. Wtedy, jak w większości polskich domów, maszyna do szycia była jednym z podstawowych artykułów gospodarstwa domowego. Były to maszyny nie do zdarcia, mam nawet jedną zachowaną na pamiątkę. Na dodatek w Pawłowicach był sklep z metrażem, wiec z tkaninami nie było problemu. I była Burda - magazyn z wykrojami krawieckimi, który zainspirował mnie do zrobienia pierwszego kroku. No i połknęłam bakcyla, bo już na komers, na zakończenie szkoły podstawowej, wystąpiłam we własnoręcznie uszytej kreacji. Wybór Technikum Odzieżowego w Lesznie, był więc dla mnie oczywisty. Poczta pantoflowa Miałam szczęście, bo trafiła mi się najlepsza nauczycielka zawodu w całej szkole, pani Maria Jankowska. Nie pomyliłam się z wyborem zawodu, chociaż nie raz słyszałam komentarze, że najlepsza uczennica w szkole została zwykłą krawcową. No cóż, świadectwa z czerwonym paskiem do niczego w życiu mi się nie przydały. 1 czerwca 1997 roku, nie mając jeszcze świadectwa maturalnego, zarejestrowałam działalność gospodarczą. Wcale mi się do tego nie śpieszyło, ale klientki obszywałam już od drugiej klasy technikum. Jedna pani drugiej pani… i tak pocztą pantoflową wieść szybko się rozniosła, że jest taka osoba, która dobrze szyje. Oryginalne imię też pomogło, bo stało się rozpoznawalne. Kiedyś klientka opowiedziała mi o zabawnej sytuacji. Kiedy czekała w kolejce w piekarni, zwróciła uwagę na ciekawą sukienkę, w którą była ubrana pani, stojąca przed nią. Zapytała, gdzie kupiła taką ładną sukienkę? Okazało się, że sukienka była szyta. Od słowa do słowa doszły, że u pani Ingi. Na co pan, stojący za nimi, odezwał się, że jego żona też u niej szyje.  Ubiór do sylwetki, osobowości i okazji Dobre rzemiosło, ale też wyczucie estetyki, wyobraźnia, doradztwo, aby nie podążać ślepo za modą. By dopasować ubiór do sylwetki, osobowości i okazji. Klientki to doceniają, a to, że pracownia mieści się na wsi, gdzie trzeba dojechać, nie stanowi dla nich problemu. Mało tego, od jednej z pań dostałam kiedyś w prezencie piękny naparstek przywieziony z Cypru. Później sama przywiozłam kilka z zagranicznych podróży. Jednak najwięcej dostaję naparstków od wiernych klientek. Naparstek do naparstka i uzbierała się z tego całkiem niezła kolekcja, ponad 80 sztuk. Co ciekawe, ja nigdy nie używam naparstków przy szyciu ręcznym, bo dla mnie to " ciało obce" tylko przeszkadza, zamiast pomagać. Zdalne szycie… Jest to ciężki kawałek chleba, bo szycie na miarę, to precyzyjna i czasochłonna praca. Ale jest satysfakcja, kiedy klientki wracają, chwalą i polecają swoją krawcową. Część swoich prac prezentuję na stronie pracowni na Facebooku, gdzie zasięgi są nieograniczone. Odzywają się do mnie osoby z Polski i zagranicy. Niestety odległość stanowi problem, żeby przyjechać do przymiarki…, ale zdarza mi się szyć zdalnie. Czyli wymiary klientki ustawiam na manekinie i ubiór przymierzam na nim. Później pięknie zapakowane rzeczy jadą do właścicielki. Marka sama w sobie Panie zamawiają wszystko. Począwszy od prostych bluzek, sukienek, sukni wieczorowych, po płaszcze zimowe. Ostatnio trafiły mi się też suknie ślubne.  Szycie okolicznościowe to 90% mojej pracy. Wesela, komunie, studniówki, bale.. Są panie, które do mnie przyjeżdżają, bo ze względu na rozmiar (nie tylko duży), bądź dysproporcje sylwetki, nie mogą sobie kupić nic gotowego. Ale jest coraz więcej klientek, które nie chcą rzeczy z sieciówek, chcą mieć coś wyjątkowego, oryginalnego. Chcą się wyróżniać albo zwyczajnie, chcą uszyć coś u pani Ingi. I mówią: Inga Fortuniak, to już marka sama w sobie. Od pewnego czasu ubrania spod mojej igły, oznaczone są metką z moim nazwiskiem. Szycie na miarę jest coraz bardziej poszukiwane i doceniane, a znalezienie fachowca z prawdziwego zdarzenia, graniczy z cudem. Nie pomaga zamykanie szkół zawodowych (moja szkoła już nie istnieje) i niestety brakuje kadry nauczycielskiej. Kocham to, co robię! Jednak, wykształcenie to jedno, a pasja, serce do zawodu, tzw. dryg to już zupełnie inna sprawa... Z perspektywy tego ćwierćwiecza, nie wyobrażam sobie, że mogłabym robić coś innego niż szyć. Złoszczę się czasem, że praca zabiera mi życie, czas dla rodziny, ale kocham, to co robię! Szycie to moje życie i pasja! Inga Fortuniak   Pracownia Krawiecka Inga Fortuniak www.facebook.com/Pracownia-Krawiecka-Inga-Fortuniak-105289977879409/ *Podtytuły od redakcji Czytaj dalej

0 0

Trwa przekierowywanie...

Trwa przetwarzanie ...

Twój kłos został poprawnie oddany!

Twój kłos został usunięty!

Wystąpił błąd podczas kłosowania. Twój kłos nie został oddany!

Plik jest zbyt duży, dozwolona wielkośc to max 10MB.

Aktualnie trwa modernizacja sklepu.
Zapraszamy już wkrótce!

Korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies użytkownik może kontrolować za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Dalsze korzystanie z naszego serwisu internetowego, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje stosowanie plików cookies.

Zamknij